Gdy była młodą farmaceutką, zdarzało się jej w środku nocy pędzić w piżamie maluchem przyjaciółki do apteki, aby sprawdzić, czy dobrze przygotowała lek na rano. Dziś zarządza hurtowniami Medicare-Galenica.
Dorota Ostrowska-Prusak jest pełnomocnikiem zarządu Medicare-Galenica ds. farmacji i kierownikiem hurtowni w Mysłowicach. Gdyby nie jej pasja do pracy w aptece, pewnie byłaby tancerką. W pracy jest odpowiedzialną farmaceutką, która twardo stąpa po ziemi, a prywatnie – roztańczoną wielbicielką latino.
Od 1999 roku jesteś związana z Medicare. To już ponad 20 lat! Jak rozpoczęła się współpraca, co robiłaś wcześniej?
Dorota Ostrowska-Prusak: Zanim zaczęłam pracować dla Medicare, przez kilkanaście lat zdobywałam doświadczenie w aptekach w Jaworznie i w Chrzanowie.
Pamiętam, że propozycja zmiany miejsca przyszła, gdy pracowałam w Chrzanowie i wróciłam z urlopu macierzyńskiego, po urodzeniu drugiego dziecka. Byłam wtedy zastępcą kierownika apteki. Zastanawiałam się, czy podjąć wyzwanie, bo po prostu nie widziałam się w hurcie. Lubiłam aptekę i pracę za pierwszym stołem. Jednak przyszły szef – Dariusz Kucowicz – przekonał mnie i tak zostało do dziś.
Jak wspominasz hurtownię sprzed dwóch dekad?
Mieściła się wtedy w Katowicach. To był 1999 r. Wynajęty budynek na biuro i magazyn w garażu. Biurko miałam na zmianę z Lolą Porwit, która wtedy zajmowała się finansami firmy. Kto to jeszcze pamięta!
Szybko jednak okazało się, że w garażu nie starcza miejsca na leki, że warunki lokalowe słabe, a biznes rozwija się szybko. I tak na przełomie 2001 i 2002 roku doczekaliśmy się własnej siedziby oraz magazynu w Mysłowicach. Odetchnęłam. To było spełnienie marzeń dla całego zespołu.
Wiele osób, które wspominają tamte czasy w Medicare, mówi, że atmosfera była wtedy szczególna…
Gdy budynek powstawał, patrzyliśmy jak wylewany jest beton. Zanim urosły mury, każdy wiedział, gdzie znajdzie się jego biuro, jaki będzie miał widok z okna. Czekaliśmy aż robotnicy zejdą z budowy, sprzątaliśmy po nich, myliśmy szyby w „swoich” oknach, zakładaliśmy „nasz” trawnik, sadziliśmy krzewy.
A potem była przeprowadzka, czyli ogromne wyzwanie, aby na nowo urządzić magazyn, podczas gdy stary funkcjonował. I znowu szybko minęło kilka lat, biznes rozwijał się tak, że okazało się, że nową siedzibę Medicare trzeba rozbudowywać – powiększać budynek biurowy i hurtownię. Projekt do dziś wzbudza zainteresowanie naszych nowych gości.
A dlaczego wybrałaś farmację? Skąd taki pomysł?
Odkąd pamiętam podobała mi się praca w aptece. Cicho, spokojnie, w atmosferze skupienia, bo z tym zawodem wiąże się wielka odpowiedzialność za pacjenta. Zresztą jeszcze kilka lat po studiach czułam presję, aby wszystko sprawdzać wiele razy, bo zdrowie i życie pacjentów było przecież w moich rękach.
Pamiętam, ile razy w nocy musiałam nagle wyjść z domu do apteki, aby upewnić się, że odpowiednią ilość czegoś wlałam do butelki, którą rano miał odebrać pacjent. Szczerze mówiąc, to byłam znana z tego, że wszystko sprawdzam wiele razy. To była moja obsesja.
Kiedyś w środku nocy, w piżamach, pędziłyśmy z przyjaciółką jej maluchem do apteki, aby upewnić się, że właściwie wykonałam lek robiony dla małego dziecka. I jeszcze musiałyśmy zatankować po drodze. A potem trzeba było rozbroić alarm, który oczywiście się włączył i zrobiło się zamieszanie. No a ostatecznie okazało się, że wszystko było w porządku.
Teraz mogę z tego żartować, gdy wspominam tamte czasy, ale wtedy nie było mi do śmiechu.
A jak wspominasz same studia?
Inaczej sobie wyobrażałam farmację, którą zresztą skończyłam w Łodzi, z dala od domu. Dużo, dużo chemii, tylko trochę matematyki, którą lubiłam. Ogrom nauki. Za to praktyki na studiach wspominam z rozrzewnieniem. Pamiętam piękne apteki w starych łódzkich murach, takie z duszą. Tam już w powietrzu było czuć farmację!
I pamiętam kierowniczkę starej daty w aptece w Jaworznie, w czasie praktyk studenckich. Niezwykła osoba. A to były czasy, kiedy nie było komputerów, tylko z karteczką szło się do okienka kasowego. Farmaceuta nie miał wtedy styczności z pieniędzmi. Wykonywał za to wiele leków recepturowych, ponieważ lekarze często je przepisywali.
Przychodzi Ci do głowy jakaś anegdota z tamtych czasów?
Oj, zdarzyło się kilka śmiesznych sytuacji, na szczęście wszystkie skończyły się dobrze. Kiedyś jeden starszy pan dostał czopki. Zostały oczywiście opisane jako lek zewnętrzny. Chyba po dwóch dniach wrócił do nas z prośbą o mniejszy rozmiar leku, bo… ciężko mu je łykać.
Innym razem pacjentka odebrała maść i przyszła z pretensją, że tego się nie da połykać, że trzeba jej dać coś innego…
Co zmieniło się najbardziej przez ostatnie dwie dekady z punktu widzenia farmaceuty?
Odeszłam z apteki, gdy była jeszcze prawdziwą apteką, kiedy była opieka farmaceutyczna, doradztwo. Teraz bycie farmaceutą polega na czymś innym. Podziwiam farmaceutów. Mają tyle dodatkowych obowiązków, poza pracą za pierwszym stołem, tyle formalności muszą spełnić, by sprzedać lek.
Medicare-Galenica – jako jedna z pierwszych hurtowni farmaceutycznych w kraju – otrzymała certyfikat DPD. Dlaczego starałaś się o to, co to daje biznesowo?
To ważniejsze niż może się wydawać. Bo nie chodzi tylko o dostosowanie się do unijnych norm. To jak znak bezpieczeństwa!
Po ponad dwóch latach starań, dzięki spełnieniu wielu wymogów, nasza hurtownia w Mysłowicach została wpisana do europejskiego rejestru hurtowni posiadających certyfikat zgodności z zasadami dobrej praktyki dystrybucyjnej (DPD). To daje pewność naszym klientom, że wszystkie produkty farmaceutyczne i medyczne, które dystrybuujemy, są oryginalne, a tym samym całkowicie bezpieczne dla zdrowia.
U nas procedury nie są fikcją, wszystkie działają na co dzień. Niestety, nie jest to oczywiste w przypadku, gdy w łańcuchu dostawców występują podmioty, których wiarygodność nie jest zweryfikowana.
Co jest dla Ciebie najważniejsze w pracy zespołu? Czego uczysz swoich współpracowników, czego od nich wymagasz?
Dla mnie wzajemne zaufanie to podstawa. Gdy członkowie zespołu ufają sobie, to wspólnie mogą przenosić góry. Praca w takiej atmosferze daje przyjemność i satysfakcję.
Nie lubię krętactwa. Ludzie się mylą, popełniają błędy – to się zdarza. Zawsze jednak powtarzam współpracownikom, że cała sztuka to umieć się do nich przyznać, brać za nie odpowiedzialność i wyciągać z nich wnioski na przyszłość. Dlatego bardzo cenię prawdomówność i odpowiedzialność, ponieważ to one budują zaufanie w zespole.
Gdy nie pracujesz, to co lubisz robić? Jakie masz hobby?
Nie tak dawno temu odkryłam, że uwielbiam jazdę na rowerze. A odkąd mam nowy rower, jeżdżę na nim namiętnie. Ma 28-calowe koła i po prostu sam jedzie. To dla mnie wielka przyjemność, więc korzystam z roweru w sezonie wiosenno-letnim niemal codziennie. Jeżdżę z moją muzyką na uszach – z Joe Bonamassą i jego gitarą. Na prośbę męża mam tylko jedną słuchawkę w uchu, ze względów bezpieczeństwa. Śmigam tak, że rodzina zmobilizowała mnie do kupna kasku.
Gdy nie ma pogody na rower, spaceruję kilometrami. Jak już moim najbliższym znudziło się chodzenie ze mną, zabierałam na przechadzki swojego 13-letniego psa Mańka. Niestety, ten sport skończył się dla niego wizytą u weterynarza i serią zastrzyków. Usłyszałam, że mało go nie wykończyłam tymi spacerami…
Jesteś aktywna fizycznie, ciągle odczuwasz potrzebę ruchu.
To prawda, jak już ćwiczę, to na całego. Dwa lata temu, było mi mało ruchu, potrzebowałam czegoś nowego, więc odkryłam taniec w wersji latino. Mam swoją grupę, regularnie chodzę na zajęcia, bo uwielbiam te latynoamerykańskie rytmy.
Gdybyś nie została farmaceutką, to….
Pewnie bym tańczyła. Taniec to moja wielka pasja. Zresztą dziś ćwiczę w szkole, którą prowadzą mistrzowie tańca! To zajęcia z tańca solo, choć ćwiczymy układy.
A gdzie lubisz spędzać urlop?
Nad Bałtykiem. Byłam w wielu wspaniałych miejscach za granicą, ale nie ma to jak spacer brzegiem naszego morza. Oczywiście po pustych plażach. Mam takie swoje ulubione okolice. Nie powiem gdzie, bo tam jestem tylko ja i morze. I oczywiście mój mąż!
Kiedyś powiedziałaś, że jesteś szczęściarą: coś zamarzysz, wypowiesz i spełnia się…
Oj, bo to prawda! Czasem żartuję, że muszę uważać na to, co mówię. Kiedyś powiedziałam, że chciałabym zwiedzić Jerozolimę. I nagle dzwoni córka i mówi: “Mam bilety, lecisz ze mną?”. Potem marzyłam, aby zobaczyć Petrę. I pewnego dnia usłyszałam w firmie: „Doris pakuj się, jedziesz służbowo do Jordanii”.
Niedawno marzyłam o koncercie Bonamassy na żywo – tego, którego słucham na rowerze. I rodzina kupiła mi bilety, ponieważ okazało się, że artysta ma występ w Warszawie. Wprawdzie Covid pokrzyżował mi plany, gdyż koncert jest przesunięty, ale co się odwlecze, to nie uciecze.
I najważniejsze: mam wspaniałą rodzinę, na którą mogę liczyć. Czasem wyrzucałam sobie, że za mało czasu spędzałam z dziećmi, gdy były małe, że zawsze praca była pilniejsza. Na szczęście one tak tego nie zapamiętały.
No i lubię swoją pracę. Bywa ciężko, ale jest optymistycznie. Zawsze trzeba mieć dobre nastawienie, zamiast załamywać ręce, gdy coś nie idzie po myśli.
Twoje marzenie?
Chciałabym zatańczyć rumbę i salsę na Kubie, sambę w Brazylii i tango w Argentynie! Czy mam wymieniać dalej… 🙂
Życzymy, aby Twoje marzenia nadal szybko się spełniały, jak tylko ustąpi Covid.